Kielich wina i miodu… [FELIETON]
To jest chyba clou Winobrania. Zabawa, mocno ludyczna, dobrze zakrapiana. Chcemy się bawić! Tak jak na całym świecie. Bywałem na winobraniach w Gruzji, Francji, w dolinie Mozy i Mozeli. Wszędzie sednem zabawy winobraniowej jest pełny kielich i towarzystwo. Jesteśmy tego towarzystwa złaknieni jak nigdy. Marcin, którego codziennie widuję na deptaku, powiedział mi już pierwszego dnia: - Stary, na Winobraniu spotykam ludzi, których od roku nie widziałem, ba, takich, których widuję generalnie raz do roku na Winobraniu. I nie wiesz jak się cieszę że mogę ich wreszcie spotkać, pogadać dłużej niż rzucane w biegu „cześć, co słychać?” Dobrze, odezwę się kiedyś, bo teraz się spieszę.
Winobranie zwalnia nam rytm. Jakimś cudem znajdujemy czas, by pospacerować między straganami, poudawać, że chcemy coś kupić, mamy czas przystanąć ze znajomymi i oparci o cokolwiek pogawędzić.
Kupcy winni, z którymi rozmawiałem - zaszokowani. Już po dwóch dniach zabrakło towaru! Trzeba śpiesznie było ściągać zapasy. Autobusy winne zapchane i to generalnie ludźmi spoza miasta! To potwierdza tylko, że Winobranie to najsilniejsza marka Zielonej Góry!
Mankamentów imprezy pewnie można by wymienić mnóstwo. Mnie z wiekiem doskwiera brak stołów przy budkach, i to, że niektórzy z cenami zwariowali. „Templariusze” za butelkę swego napitku wołają tyle, co za markowy blend, 120 zł za kilogram szaszłyka też wydaje się ceną z kosmosu, jak i 12 zeta za skibkę (grubą, to fakt) chleba z najzwyklejszym smalcem. OK, ale to jest raz do roku i generalnie jesteśmy przygotowani na takie ekscesy.
Patrząc na tegoroczne Winobranie myślę, że dobrze się stało, iż miasto zdecydowało się na jego organizację, choć jeszcze w początkach czerwca różne były na ten temat opinie. Mamy trochę szczęścia bo czwarta fala dopiero wzbiera. Dlatego - bawmy się! Korzystajmy z uroków życia. Nie siedźmy w domu! Na Winobranie ruszajmy gremialnie, jako i ja ruszam każdego dnia. Zaglądnę do najlepszych miodów świata, czyli do Krzysia nomen omen Piwowara, gdzie te same przesympatyczne dziewczyny od lat otwierają pierwsze, a zamykają ostatnie. Pomacham ekipie radia „Index”, która zamknięta niczym w szklanej pułapce, dwoi się i troi, by na bieżąco relacjonować w radio i telewizji (!) to wszystko, co z naszym miastem w tych dniach związane. Zatrzymam się przy takim śmiesznym czerwonym samochodzie, gdzie skosztuję dobrych napitków wygrzanych słońcem Hiszpanii, przekąszę oliwek od pyrlandczyków, dam namówić się córce na alzackie podpłomyki, potem skosztuję najlepszej cytrynówki od młodego Koniuszego, pogadam z węgierskimi Cyganami i sympatyczną młodą dziewczyną, która przyjechała do nas z Krakowa, by studiować medycynę, a teraz dorabia na stoisku z kraftowym piwem. Posprzeczam się z mieszkającą w Polsce Gruzinką, które wino spod Kaukazu lepsze (ona stawia na Separavi a ja wolę Pirosmani), przejrzę winyle, by uzupełnić kolekcję, poszukam cynowych talerzy z łowickimi motywami, a potem siadam z przyjaciółmi w jednym z porządnych ogródków Bachusa lub „Ochów i Achów” albo schodzę do piwnicy przy Jedności 3, gdzie wino serwują Winnica pod Winną Górą i Cantina - najlepsze, moim zdaniem, winnice lokalne i z radością stwierdzam, że dobrze, iż nic się nie zmieniło.
Kielich wina i miodu raz na rok jest miłą odskocznią od nienajlepszych dni minionego roku… Uwaga, felieton zawiera nieodpłatne lokowanie produktu…
Andrzej Brachmański