Komunia i mamona w jednym stoją domu
Rodzice, dziadkowie, dalsi i bliżsi znajomi wymieniają się informacjami: ile wypada dać? Chrzestni tyle, dziadkowie tyle, dalsi krewni tyle…
W sobotę zajrzałem do specjalizującego się w okolicznościowych przyjęciach znanego „Kasyna TK”. Załoga uwijała się jak w ukropie, by zmieścić jak najwięcej stołów, ale moją uwagę przyciągnął jeden element dekoracji. Coś w rodzaju ścianki dla artystów z wielkim napisem „Pierwsza Komunia” a pod spodem ustawiony wypasiony rower crossowy. Za sześć koła najmniej…
Tak, jeśli chodzi o komercjalizację to, moim zdaniem, pierwsza komunia już dawno przeskoczyła walentynki i Dzień Kobiet razem wzięte, idąc łeb w łeb z wigilią Bożego Narodzenia a nawet, śmiem twierdzić, wyprzedzając ją sporo.
Kościół nawet nie udaje, że walczy z tym zjawiskiem. Przyjął inną taktykę - jest na nie ślepy. Pewnie dlatego, że w myśl marketingowych zasad i jemu przypada niemały kawałek tego tortu. A przecież kiedy kilkanaście lat temu zaczął zwalczać picie alkoholu na komuniach, to zjawisko zostało mocno ograniczone… Więc przez analogię stawiam tezę, że pierwszokomunijna mamona wyparła wartości duchowe, co nie jest niczym nowym, bo znanym od dwóch tysięcy lat. Wypędzenie kupców ze świątyni było aktem jednorazowym i znów czują się tam oni dobrze.
A dzieci? Jak to dzieci - godzina stania karnie w grupie i już można sprawdzać zawartość kopert…
Wybuchła wiosna a wraz z nią z garaży wychynęły rowery. Robert Górski znów namawia nas na rywalizację w ramach „Rowerowej stolicy Polski” czy jak tam się to nazywa. A ja znów zaczynam jeździć samochodem po mieście z duszą na ramieniu, bo znaczna część rowerzystów jakby nie uczyła się fizyki i nie jest stanie pojąć prostej zależności: ciało cięższe ma dłuższą drogę hamowania, więc jeśli taki rozpędzony cyklista wpada na przejazd dla rowerów tuż przed maską samochodu, to nawet fakt, że ma pierwszeństwo, nie ustrzeże go od pobytu na oddziale ortopedycznym (oby tylko). Kibicując Górskiemu w jego wieloletnich wysiłkach uczynienia z miasta rowerowego eldorado prosiłbym, by przy okazji uczyć, że nawet wolno jadący samochód nie jest w stanie zatrzymać się od razu, a kierowcy to nie nadludzie i nie mają czterech par oczu. Słowem - drodzy rowerzyści i piesi - nie jesteście nieśmiertelni i zasada ograniczonego zaufania do innych uczestników ruchu drogowego również i was obowiązuje.
Przy okazji. W minionym tygodniu jakaś agenda UE opublikowała wyniki badań, który z samochodów najmniej zatruwa Ziemię, biorąc pod uwagę cały cykl jego wytwarzania, żywota i utylizacji. Niespodzianki nie było - póki co najbardziej przyjaznymi dla środowiska w skali makro są… diesle, a najwięcej atmosferę kosztują „ekologiczne” elektryki. Póki co…
A w miejskiej polityce „awantura” o centrum pomocy uchodźcom. Do przewidzenia. Dla mnie jednoznaczna: paru gości z tzw. organizacji pozarządowych postanowiło zrobić sobie „pijar”, za który ma zapłacić miasto czyli my. I mimo, że wielu z nich lubię, tym razem pomysł uważam za mocno chybiony, a robienie z niego politycznej zadymy za… eh, nie użyję tego słowa, bo czasami trzeba się ugryźć w język.
Andrzej Brachmański