Nie patrz w górę [FELIETON]
Jakoś tak skojarzyło mi się z moimi obserwacjami. Otóż chodząc po centrum miasta, czasami lepiej nie podnosić głowy. Ulica wygląda dobrze, dopóki nie podniesiemy wzroku ku niebu, wtedy widok już nie zachwyca. Odrapane elewacje (do poziomu I piętra często odnowione, dalej nie), balkony trzymające się na słowo honoru, okna straszące niepomalowanymi ramami. Przekład pierwszy z brzegu - Drzewna.
Problem wielu, jeśli nie większości polskich miast - starzejąca się substancja mieszkaniowa, na której odnowienie brak środków. Problem „odwieczny”.
W latach osiemdziesiątych naczelnikiem Lubska był świetny administrator, Michał Łoś. Kiedy go odwiedzałem, zawsze żartował: - Szkoda, że Rosjanie nie spalili Lubska tak jak Krosna. Mój przyjaciel, Bolek Borek, w Krośnie nie ma problemów z remontami, bo nie ma poniemieckich budynków. A ja ile bym nie zrobił, to i tak tylko kropla w morzu potrzeb - mówił.
Minęło 40 lat, a problem nadal istnieje. Wprawdzie w mniejszej skali, ale… Przed 40 laty właściciel był generalnie jeden, teraz 95(!) procent substancji w Zielonej Górze to własność prywatna lub wspólnot mieszkaniowych (wyłączając spółdzielnie). I wszyscy, generalnie, nie radzą sobie z remontami. Wielu z bogacących się szybko na początku lat 90. pokupowało kamienice, bo była okazja - prawie za darmo. To samo było z wykupem mieszkań. Głupi byłby ten, kto nie kupiłby ich za 5 procent wartości. Ale potem na remont albo nie starcza, albo… się nie opłaca. Patrz - kino Nysa czy Wandy 7.
Do tego dochodzi słabość państwa jako instytucji. W Polsce praktycznie nie istnieje sprawny mechanizm, który nakazałby właścicielowi rudery remont lub… wyburzenie. Zachłyśnięci balcerowiczowską wizją kapitalizmu, który da nam piękne i bogate życie, nie zadbaliśmy o to, by mieć jednak jakiś bat na kamieniczników. W latach 90., ówczesne solidarnościowe władze miasta z Unii Wolności wyprzedały co się dało, ale nikt nie myślał co dalej. A następcy muszą jeść tę żabę. Przecież prywatne kamienice - w pierzei naprzeciwko wejścia do ratusza - wołają o pomstę do nieba, to samo wspólnotowe kamienice na Jedności. Nawet tam, gdzie udziałowcem we wspólnocie jest miasto, pozostali udziałowcy nie są w stanie wyłożyć swojej części na remont. Wprawdzie istnieje mechanizm miejskiego dofinansowania do remontów elewacji prywatnych kamienic, ale i tu - albo kamieniczników nie stać na dołożenie swojej części, albo im się nie opłaca, bo kupili kamienice bez pomysłu na ich zagospodarowanie.
Mówiąc szczerze - wiele z tych ruder należałoby wyburzyć. W czasie tej kadencji udało się wyburzyć… jedną. Inspektor Nadzoru Budowlanego, z którym prowadzę boje w tej materii, rozkłada ręce i mówi: - Nic nie mogę. Bo albo nie mam narzędzi prawnych, albo na wyburzenie nie zgadza się konserwator zabytków.
Do tego dochodzą często niechlujne remonty oraz zmora miast - twórcy bazgrołów na murach i… koło się zamyka. Konkluzja - maszerując starymi ulicami polskich miast lepiej nie patrzeć w górę. Nie tylko w Zielonej. Także w Poznaniu, Wrocławiu czy moim ulubionym Kłodzku… Władza centralna ma problem w tym miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, władza samorządowa bezradnie rozkłada ręce - jak ci naukowcy ze wspomnianego filmu, którzy wiedzieli, że nadciąga katastrofa, ale bez władzy centralnej zrobić nic nie mogli. A nam, przechodniom, przychodzi liczyć na to, że żadna dachówka w bezwietrzny dzień z góry nie poleci, a w wietrzne dni z domu lepiej nie wychodzić.
Andrzej Brachmański
PS. Felieton jest w pewien sposób inspirowany pismami pana Sławomira Służalca, kierowanymi do radnych miasta. Dziękuję mu za podsunięcie pomysłu.