Odsłonięcia i jubileusze [FELIETON]
![Odsłonięcia i jubileusze [FELIETON]](/media/k2/items/cache/901a858c88e6f4f621652ef6c7d8ab5d_XL.jpg)
- Przywieźli nas samolotami z Dęblina 5 września 1979 roku. Podjęto bowiem decyzję o utworzeniu filii Liceum Lotniczego w Zielonej Górze. Papiery składaliśmy do Dęblina, a wylądowaliśmy 500 km dalej. W szkole mówiono, iż Bulanda był instruktorem Hermaszewskiego, a ten miał bezpośredni wpływ na Gierka. I tak załatwili, iż drugie Liceum Lotnicze w Polsce będzie nie gdzie indziej, lecz w Zielonej Górze. Tę wersję opowiedział mi przy czwartkowej kolacji w minionym tygodniu Jacek Zalewski.
Znamy się od dawna, był jednym z najlepszych naczelników drogówki w Warszawie, potem świetnym dyrektorem Biura Ruchu Drogowego komendy głównej. I uczniem pierwszego rocznika zielonogórskiego „Lotnika”, który zajechał w miniony weekend na rocznicowy zjazd. - Na początku się buntowaliśmy, potem zrozumieliśmy, że mamy fart. Dęblin to dziura, a tu było wojewódzkie miasto. Dla nas stało się miejscem, do którego wracamy nie tylko myślami. Siedzieliśmy na rynku, jedliśmy w „La Gondoli” makarony i piliśmy niespiesznie wino. Jacek się rozgadał. Znam go ćwierć wieku, wiedziałem o jego zielonogórskim epizodzie, ale nigdy nie było mowy o szczegółach. - Pierwszego dnia stanęło do apelu 150 chłopaków. Jak Bulanda powiedział, że pilotami zostanie 10 procent, świetlica ryknęła śmiechem. Potraktowaliśmy to jako dobry żart. Po pierwszym roku zlikwidowano dwie klasy, do matury przystąpiło 55, a Dęblin ukończyło 18. Bulanda miał rację. W „Lotniku” sito było gęste, a poziom wysoki. Z pierwszego rocznika trzech zostało generałami, jeden był najważniejszą osobą w Polskich Siłach Powietrznych. A ci, którzy nie trafili do lotnictwa? - Kilku naukowców, właścicieli niemałych firm, wzięci menadżerowie… Siedzieliśmy i piliśmy nieśpiesznie pinot grigio. Jacek snuł opowieści o Bulandzie, Bańce, który był poprzednikiem Marchelewskiego, o historiach z lotniska w Przylepie niekoniecznie nadających się do druku. A ja pomyślałem, że jako miasto nie wykorzystujemy absolwentów szkół, którzy rozjechali się po świecie. Pamiętamy o celebrytach z telewizji, a gdzieś zniknęli nam ci, którzy też niemało osiągnęli, ale nie ma ich na pierwszych stronach gazet. A przecież Zielona jest ich miastem młodości i pewnie mogliby rozsławić ją w różnych zakątkach globu… Piszę też o „Lotniku”, bo to kawał historii miasta. Nietypowa szkoła przyciągająca młodych chłopaków z całej Polski, z nietypowymi zajęciami i barwnymi nauczycielami. A ponieważ 40 lat pierwszej matury minęło cicho, postanowiłem przypomnieć o tym w felietonie, który narodził się, tym razem, przy czwartkowej kolacji. - Szkoła była też inna, dlatego że u nas nie było „fali” jak w Dęblinie i wielu polskich internatach. Panowała zasada, że starsze roczniki opiekują się młodszymi - wspominał Jacek. A Winobranie? Jak to Winobranie. Pogoda sprawia, że są tłumy na deptaku, znajomi z Polski chwalą pod niebiosa. Nawet chwilowo nie narzekamy na inflację, choć przejażdżka z żoną i dzieckiem na diabelskim młynie to stówa, a kolejka do kasy niczym do „Żubra” w 1988 r. Miasto, zwłaszcza mój okręg wyborczy, znów wypiękniało. Kto jeszcze nie był na Placu Słowiańskim po liftingu, niech się wybierze tam na spacer. I Emma przysiadła na dawnym miejscu, za co wielkie słowa uznania dla Tomka Czyżniewskiego, bo ten powrót to jego zasługa.
Andrzej Brachmański