Wchodzimy w maj [FELIETON]
Ludzi sporo, dyskutujących - garstka. Podziwiałem wiceprezydenta Krzysztofa Kaliszuka - spokojnego, opanowanego, nie reagującego na najdziwniejsze pytania. A mnie w przedostatnim rzędzie słuchaczy aż skręcało, choć nie powinno, bo sam przebieg spotkania można było przewidzieć co do joty. Czterech, no może pięciu gości było przeciwnych obwodnicy, pozostała setka posłuchała, posłuchała i powoli wymykała się do domu. Dyskutantami byli nowi mieszkańcy Przylepu, którzy niedawno się wybudowali na osiedlu i którzy, jak większość w takich przypadkach, byli święcie przekonani, że teraz już nic się w okolicy przez 100 lat nie zmieni. Jeden z nich osłabił mnie totalnie mówiąc, że taki przebieg drogi spowoduje, że on… nie będzie mógł chodzić do lasu. K. Kaliszuk przyjął to spokojnie, ja się zagotowałem wewnętrznie. Bo jak się w takim przypadku chodzi do lasu? Po prostu czeka się aż nie ma samochodów i przechodzi przez jezdnię. Jak ktoś chce być „ suivre les règles” (przestrzegaj zasad) - to idzie do najbliższego przejścia, przechodzi po pasach i wchodzi do lasu.
Nie wiem czy to zjawisko istnieje w innych państwach, ale w Polsce jak najbardziej. Gdy już się wybudujemy, to „nasza chata z kraja” i potrzeby innych nas nie obchodzą. Tymczasem z rozmów korytarzowych z milczącymi na spotkaniu, „starymi” mieszkańcami Przylepu wynika, że są za nową drogą i jedyne co ich martwi, to fakt, że modernizacja Nadodrzanki zlikwiduje dwa z trzech przejść przez tory. To wprawdzie z obwodnicą nic wspólnego nie ma, ale wybrzmiało przy okazji konsultacji i widać było, że ten nieuchronny fakt wielu uwiera.
Majowy weekend spędziliśmy w znacznej mierze z kieliszkiem w ręku, a raczej w kieszonce na szyi, wędrując ponownie szlakiem winiarskich piwnic. Fajna impreza tylko… żeby nie była za często, bo się znudzi. Więc dwa razy do roku - na Święto Ludzi Pracy i na Winobranie jest OK.
Rankiem, po weekendzie, zajrzałem do najlepszej szkoły technicznej w Polsce, czyli „Budowlanki”. Tłumy młodzieży jak w kolejce do X-Demona, gdzie w majówkowy wieczór koncertował idol nastolatków - Smolasty, ale jakże inne. Dziewczyny w sukienkach, chłopaki w garniturach, pod krawatami. Matury się zaczynają. Patrząc na tych młodych ludzi człowiek wraca myślą do dni młodości i… dziwi się, że mimo upływu pół wieku bez mała, nic się nie zmieniło. Na giełdzie pod drzwiami te same pytania: „Lalka” czy „Dziady”? A może na fali patriotycznego wzmożenia „Pan Tadeusz”? Lata mijają, ministrowie się zmieniają, a XIX-wieczne ramotki ciągle w szkole królują. Wprawdzie młodzież, jeśli sięga po literaturę, to raczej po Brandona Sandersona czy Roberta Jordana, ale na maturze musi wiedzieć, dlaczego Sędzia przyznał rękę dziecka, piętnastoletniej Zosi, swemu siostrzeńcowi i dlaczego fortuna Wokulskiego, który dorobił się na handlu z Rosją nie skusiła ubogiej szlachcianki, choć teraz za porsche Wokulskiego biegałyby tysiące panien.
Dziś też św. Floriana, święto ogniowych druhów. Tutaj wydarzeniem minionego tygodnia był 1. Zielonogórski Bal Strażaka. Druhowie z pannami wywijali po sali, co rusz niosło się gromkie „nie zagaśnie”, a pisanie o tym, kto bawił się lepiej - OSP Sucha, Stary Kisielin czy Racula jest zbyt ryzykowne…
W każdym razie maj rozpoczęliśmy od długiego świętowania.
Andrzej Brachmański