Delikatesy pachniały kawą, a sufit świecił na niebiesko - SPACEROWNIK ZIELONOGÓRSKI ODC. 445 (1033)

- Czyżniewski! Po sklepie roznosił się zapach mielonej kawy - westchnęła moja żona, która co prawda kawy nie pije, ale sklep pamięta. - A ponieważ zawsze coś piszesz o myciu patelni, to dodam, że mięso na ewentualne kotlety można było kupić na końcu sklepu.
Tutaj moja żona zaczęła wysuwać swoje teorie, że to moje pisanie o patelni jest przesadą, a ona wcale mnie nie ściga i powinienem się zastanowić co piszę.
To ja podczas tego zastanawiania się nad sobą oddam głos Czytelnikom - współtwórcom z FB, którzy dobrze pamiętają neon nad wejściem do sklepu, ale bardziej fascynowało ich wnętrze placówki.
Halinka Stolarczyk: - Pamiętam zakupy w delikatesach, zapach kawy i szum młynka.
Lucja Talejum: - Zaraz przy wejściu, po prawej, było stoisko z chlebem. Kupowałam tam mleczny. Kosztował 5 zł i miał banderolę a nie nalepkę.
Fot. Bronisław BugielL. Stoisko monopolowe
Tomasz Kowalski: - Najdawniejsze wspomnienie to oczywiście zapach kawy i stoisko z alkoholem, gdzie oprócz naszych wódek stały butelki Cinzano i hiszpańskiego wina musującego Frexinet, dziś dostępnych wszędzie, ale wtedy po 300 zł - w czasach Gomółki była to cena zawrotna.
Dorota Czwarnóg: - I ciężkie kotary przy wejściu i masywne filary, przepiękne przeszklone lady i sufity podświetlane. Jaki ten sklep był wyjątkowy. Tylko tam mieszały się cudne aromaty. Kto był, ten wie i nie zapomni.
Barbara Siwak: - Do dziś pamiętam smak szynki konserwowej, kupowanej od wielkiego dzwonu, jak tata był przy kasie.
Jerzy Misztela: - Kawę mieliło się samemu w młynku przy lewej ścianie - do tego bułeczki, drożdżówki, ciasto i zapach był…
MarGo Mar: - Moja ciocia Trudzia pracowała na wędliniarskim. I pani Czesia.
Marianna Pat: - Delikatesy były moim drugim domem. Moja mamcia „Bolcia” pracowała na stoisku cukierniczym od lat 60. do emerytury. Pamiętam pana kierownika Andrzeja Sz.
Jarosław Chodarcewicz: - Sufit był jedyny w swoim rodzaju. Układ stoisk do dzisiaj pamiętam.
Roma M. Matuszewska: - Oczywiście hitem dla dzieciaków były okrągłe filary. Wybłyszczone na wysokości 1 metra. Każde dziecko musiało zaliczyć parę kolejek szlifując rękawem.
Mnie też fascynowały te słupy. Tworzyły klimat sklepu, ale i mocno ograniczały przestrzeń. Postawiono je w połowie lat 50. XX wieku. Wtedy do opuszczonego przez PDT lokalu postanowiono wprowadzić Delikatesy. Takiej firmy i takiego sklepu jeszcze w województwie nie było. Miał się zajmować m.in. sprzedażą towarów importowanych. Wcześniej jednak postanowiono pomieszczenia dostosować do nowych potrzeb. PDT przeniósł się w nowe miejsce w 1954 r. Optymistycznie zakładano, że nowy sklep będzie gotowy na Winobranie następnego roku. Okazało się to niemożliwe. - Z chwilą rozpoczęcia budowy tego obiektu natrafiono na znaczne przeszkody. Tak np. fundamenty kamienicy okazały się słabe - pisała „Gazeta Zielonogórska” w wydaniu z 22 września 1955 r. - Trzeba było zakładać nowe, betonowe, aby filary podtrzymujące sklepienie mogły bezpiecznie się na nich opierać.
Gazeta podsumowała, że jeszcze trzeba cierpliwie poczekać kilka miesięcy, podając datę otwarcia 4 grudnia. Nie napisali, co to za okazja - na św. Mikołaja czy może Dziadka Mroza?
Jedno było pewne - będzie pięknie. Według informacji kierownika budowy, obywatela Czajkowskiego, Delikatesy miały zajmować „co do jakości wnętrz i wielkości czołowe miejsce w kraju”.
Niestety w grudniu Delikatesów nie udało się otworzyć. Trzeba było jeszcze poczekać cztery miesiące.
Wreszcie wyznaczono datę - 24 marca 1956 r. o godz. 10.00. Sklep posiadał dziewięć działów: nabiałowy, pieczywa specjalnego, cukierniczy, spożywczy, owocowo-warzywny, garmażeryjny i konserw rybnych, wędlin, winno-monopolowy i kolonialny. Sklep miał być czynny w dni powszednie od 9.00 do 21.00 z przerwą obiadową od 13.00 do 14.30. Delikatesy funkcjonowały również o dwie godziny krócej w niedziele i święta.
Wreszcie nadeszła ta upragniona sobota, 24 marca. Tłum klientów w kilka minut zapełnił sklep. - Najwięcej klientów gromadzi się przed działami: owocowym i wędliniarskim - opisywała „Gazeta Zielonogórska”. - Przy jednym z działów grupowali się prawie sami mężczyźni. To bułgarskie i niemieckie papierosy mają takie przyciągające właściwości.
Od początku sklepem kierował Andrzej Szymankiewicz, który do Zielonej Góry trafił w 1945 r. i od początku pracował w handlu. Zaczynał od sklepu spożywczego spółdzielni „Robotnik”. Prowadzony przez niego sklep zdobył taką renomę u klientów, że po kilku latach szefowie nazwali sklep „Andrzej”. Od imienia kierownika.
W końcu trafił do Delikatesów, gdzie pracował do 1988 r. 32 lata w jednym sklepie!
- W ciągu 30 lat pracy wyszkoliłem prawie 200 sprzedawców - mówił „Gazecie Lubuskiej” w 1977 r. Twierdził, że od kierownika zależy bardzo wiele, bo młody personel się na nim wzoruje i rzucił hasło: Mój personel świadczy o sklepie i o mnie samym.
Delikatesy były często opisywane w mediach. Z różnych powodów. Na przykład przez ananasy.
Tak pisała „Gazeta Zielonogórska” z 12 kwietnia 1962 r.: - Przedwczoraj ukazały się w sprzedaży - po raz pierwszy w Zielonej Górze po wojnie - ananasy. Owoce nadeszły z Kuby. Jedynym sklepem, który sprzedał całą 300-kilogramową partię były Delikatesy.
Częste były anonse o dostawie cytryn lub pomarańczy. Teraz nikt tym nie zawraca głowy czytelnikom.
Dzisiaj zamiast Delikatesów mamy Biedronkę, która działa w tym miejscu od stycznia 2013 r. Ciekawe czy po latach ktoś będzie ją wspominał tak, jak Delikatesy?
Fot. Bronisław Bugiel. Personel sklepu - w środku kierownik Andrzej Szymankiewicz
Tomasz Czyżniewski
Codziennie nowe opowieści i zdjęcia
Fb.com/czyzniewski.tomasz