Młode wino nawet duchowi plącze nogi - SPACEROWNIK ZIELONOGÓRSKI ODC. 530 (1.120)

- Czyżniewski! Wybierasz się na święto młodego wina? Tylko nie naśladuj tych panów z pijackich kartek, które teraz oglądasz, żebym nie musiała stawiać ciebie do pionu przy użyciu patelni - moja żona czasami dziwnie żartuje. Wolałem nie dopytywać, czy jak naczynie będzie brudne, to też będzie nim machać.
Święto młodego wina
Rzeczywiście wybieram się na nie. Jednak nie na najbliższe, w czwartek (16 listopada), które znane jest na całym świecie jako święto Beaujolais Nouveau. Obchodzi się je od 40 lat. Ja wybieram się na zielonogórskie Święto Młodego Wina, które odbędzie się 2-3 grudnia (więcej piszę o tym na str. 1).
Młode wino pito w Grünbergu od wieków, czasami w nadmiarze.
Wyobraźcie sobie Zieloną Górę 200 lat temu. Niewielkie, prowincjonalne miasteczko, w którym żyją setki winiarzy gospodarujący na 700 hektarach winnic. Coś z tą produkcją trzeba było zrobić.
- Wypić wszystko na miejscu, najlepiej jak najszybciej - to była jedna z koncepcji marketingowych. Po winobraniu, jak grzyby po deszczu, wyrastały tymczasowe winiarnie, w których serwowano trunki wyprodukowane przez gospodarzy. Rząd pruski, chcąc ułatwić życie winiarzom, zezwalał na sprzedaż bez podatku przez dwa, a później przez trzy miesiące. Mógł to być np. październik-listopad lub listopad-grudzień.
Obowiązywały dwa wzorce zachowań:
- wypijamy stare zapasy, by zrobić miejsce dla nowego wina,
- wypijamy młode wino, bo nie mamy tyle miejsca, by je całe zmagazynować na dłużej.
Duch szaleje
- Czyżniewski! Opowiedz o tym duchu i co on miał wspólnego z młodym winem? - moja żona przysiadła się na dłużej.
Duch dał o sobie znać pewnego ranka jesienią 1834 r. Stary, zamożny kupiec Kallenbach był właścicielem domu winiarskiego przy ul. Pięknej (stoi do dzisiaj). Wysłał na swoją winnicę służącego, który miał przynieść do domu część zgromadzonego tam wina.
- Kiedy otworzyłem drzwi, coś z wielkim hukiem rzuciło się na mnie - opowiadał przerażony służący, który w ekspresowym tempie przebiegł kilka kilometrów dzielących winnicę od domu Kallenbachów. - Duch szalał po całym parterze rzucając, czym popadnie, po czym schował się w kominie.
Kallenbach natychmiast wysłał na rekonesans syna. Ten był odważnym mężczyzną i po chwili wszedł do budynku. Okazało się, że ducha już nie ma, ale szkody, które spowodował są niemałe. Nie chodziło nawet o uszkodzone naczynia, którymi rzucał, ale o świeże wino z tegorocznych zbiorów. Duch sporo go wypił.
- Tylko czemu raczył się młodym winem? - dziwił się kupiec Kallenbach, który uważał, że ten napój musi swoje odleżeć.
Zakazy i ograniczenia
Produkcja wina była poważnym źródłem dochodów, ale jego spożycie (nadmierne) niosło ze sobą również problemy.
Wino sprzedawano w Zielonej Górze na różne sposoby. Kiedy zbiory były bardzo obfite, rezygnowano z tradycyjnego cennika. Trunki sprzedawano nie na kufle, kwarty czy kielichy, lecz na… godziny. Konsument płacił nie za ilość wypitego wina, lecz za czas spędzony w winiarni. Można było pić do woli.
Z jakością bywało różnie. Dlatego podczas winobrania zielonogórzanie nosili ze sobą kozi ser. Miał on zabijać kwaśny smak wina pitego w dużych ilościach.
Niestety, wielka ilość taniego wina często wpływała na upadek dobrych obyczajów, czemu musiała przeciwdziałać rada miejska. Np. w 1644 r. rada wydała rozporządzenie regulujące kwestię organizacji ślubów i wesel. To był okres dobrych zbiorów. Rozporządzenie nakazywało, że wesele może trwać nie dłużej niż dwa dni, a panu młodemu zabroniono opijania wieczoru kawalerskiego. Niestety, często zamroczonego narzeczonego przynoszono na uroczystość zaślubin. Tak restrykcyjne przepisy nie ostały się długo.
Zielonogórskie wino nie zawsze miało dobrą opinię. Żarty z jego jakości znane były w całych Niemczech (może były kolportowane przez konkurencję?). Krzywił się na nie król Fryderyk. Zielonogórzanie żartowali, że może zastąpić kata. W ramach oszczędności zielonogórskie wino dawano do picia tuż przed egzekucją skazanym na powieszenie. Olbrzymia zawartość kwasu sprawiała, że po takiej degustacji skazaniec dusił się sam. Szubienice okazywały się zbędne.
Na przełomie XIX i XX wieku ukazała się też seria litografii pokazujących miasto i wędrujących po nim podpitych lub całkowicie zamroczonych panów. Takie prześmiewcze odniesienie do tradycji miasta. - Najlepiej smakuje, gdy jesteś spragniony - głosi pocztówka z jegomościem pijącym z podniesionej beczki. Wszystko pod tytułem „Spragnione pozdrowienia z pięknego Grünbergu”. Aż tak spragniony?
- Cieszyć się życiem szczęśliwie jest przykazaniem rozumu. Żyjesz tak krótko - przekonują się panowie na litografii w lewym dolnym rogu. Natomiast pan zawieszony na latarni wciąż marudzi, że musi pić więcej. Nie wygląda, żeby był w stanie.
Później już takich pocztówek nie produkowano. Miało być elegancko.
Napis na tablicy zamiast niemieckiego. Wczoraj piłemDzisiaj też pijęJutro znowu wypijęI pojutrze też.
Duch się jeszcze pokazał?
- Czyżniewski! Duch pił w kolejnych sezonach? - moja żona uwielbia horrory i opowieści o duchach, wiadomo było, że będzie drążyć temat.
Więcej się nie pokazał, bo… niestety go nie było! Prawda wyszła na jaw po wielu latach.
To młody Kallenbach wraz z kolegami urządzali sobie libacje w domu przy ul. Pięknej. Wypijali ojcowskie wino, ubytki zwalając na ducha. W tym celu syn przygotował pułapkę, wiążąc sznurkiem różne sprzęty w holu domu. Osoba, która tam weszła, musiała wszystko zwalić.
Kallenbach junior dopiero będąc starcem, wyjawił tajemnicę, którą opisał August Förster w książce „Aus Grünbergs Vergangenheit”.
Tomasz Czyżniewski
Codziennie nowe opowieści i zdjęcia
Fb.com/czyzniewski.tomasz