Wciąż wędrujemy śladami przedwojennych fotografów działających w Grünbergu. Przed tygodniem dotarliśmy do atelier Gustava Schwarza przy Berlinerstrasse 91, czyli dzisiejszej Jedności 22. Następca Schwarza wykonał prezentowane zdjęcie ślubne.
- Czyżniewski! Pewnie w tym zakładzie wykonano setki takich zdjęć. Czemu to jedno jest tak ważne? – moja żona z zainteresowaniem ogląda fotografię. Uważny czytelnik Spacerownika pewnie się zdziwi, że nic nie wspomniała o patelni.
- Wyjeżdżam nad morze, a ty rób sobie co chcesz! A nawet nic nie rób... - moja żona błyskawicznie rozwiała patelniowe wątpliwości. Czyli mam kilkudniowy luz na zmywaku.
Wróćmy jednak do atelier przy Jedności, które powstało w 1863 r.
- W sumie, w tym miejscu do końca wojny działało siedmiu fotografów. Pierwszym był Schwarz, którego zastąpił Emil Berger, następnie Julius Wirth. Po nim przez krótki czas, pod koniec XIX wieku działał tu Hermann Oberlaender, który w lipcu 1899 roku przeniósł się na Niederstrasse 27 (Kupiecka). Jego miejsce zajął Max Jasznewski, a od pierwszych lat XX wieku, zakład przez ponad 40 lat był w posiadaniu Richarda Oye. Pod koniec wojny studio przeszło na własność H. Konwicke – wylicza
Barosz Gruszka, z którym od kilku odcinków wędrujemy śladami przedwojennych atelier fotograficznych. Nasz przewodnik kończy właśnie pisać książkę na ten temat. Ukaże się ona na początku przyszłego roku. Wraz z
Aliną Polak-Woźniak przygotował również wystawę w Muzeum Ziemi Lubuskiej.
Oglądamy zdjęcie ślubne z albumu rodziny
Grocholskich. Wykonano je w latach 40. w atelier
Richarda Oye. Wówczas właścicielem firmy był
H. Rohwede.
- Czyli mamy kolejnego fotografa. Ja chyba tej książki nigdy nie skończę – żartuje
B. Gruszka.
Można powiedzieć, że
Grocholscy byli sąsiadami
Oye. Mieszkali jakieś 100 metrów dalej, przy Berlinerstrasse 33. Dzisiaj w tym miejscu jest parking przed wytwórnią wódek. Historię rodziny opisywałem 10 lat temu. Warto ją przypomnieć. Choćby dlatego, że przed laty
Wilhelm Grocholski był bardzo rozpoznawalną postacią – krążył po mieście konnym zaprzęgiem, wożąc głównie zlewki do swojej chlewni oraz świnie do ubojni.
- Widywałem go na ul. Chopina jak jeździł po zlewki – opowiadał mi
Bogusław Rosiński.
– Chodziłem tamtędy do szkoły. Często czekaliśmy aż wejdzie na wóz, który uginał się pod jego ciężarem. Miał brązowego konia w białe łaty, który zawsze usiłował nas złapać za tornistry. Ale nigdy nie zrobił nikomu krzywdy.
Czy Grocholski woził węgiel? - Na pewno go woził! Mogę służyć za świadka, bo nam go dostarczał – meldował
Leszek Kania, dyrektor muzeum.
– Był solidnym mężczyzną. Łatwym do zapamiętania.
Jeszcze przed I wojną światową, z okolic Konina do Zielonej Góry, za pracą przyjechał Polak
Józef Grocholski. Tu poznał swoją przyszła żonę - Niemkę Wilhelminę. Mieli siedmioro dzieci - pięć córek i dwóch synów.
- Dziadek Józef był katolikiem, babcia Wilhelmina ewangeliczką. Synowie, w tym mój tata, byli katolikami, córki ewangeliczkami – opowiadała mi pani
Ingeborg Cierpisz z domu Grocholski.
- Dziadek trudnił się rzeźnictwem. Zmarł w 1941 r. Mój tata również zajmował się rzeźnictwem.
Oglądamy zdjęcia z uboju - z dziadkiem. A później rodzinne ujęcie z wozem. Stoją przed nim dziadek Józef, babcia Wilhelmina, jedna z ciotek (prawdopodobnie Frida). Na wozie siedzi ojciec mojej rozmówczyni. Na tabliczce umieszczonej na wozie widać nazwisko: Fritz Grocholski Grünberg.
- Rzeczywiście ojciec miał na imię Fritz, ale wszyscy mówili na niego Wilhelm - odpowiadała
I. Cierpisz.
- Bo wujek też miał na imię Fritz i trzeba było ich jakoś odróżnić.
Mama pani
Ingeborg pochodziła z okolic Chorzowa. Do naszego miasta trafiła na roboty przymusowe. Tu wyszła za mąż za
Fritza (Wilhelma) Grocholskiego. W 1944 r. urodziło się im jedyne dziecko - córka Ingeborg. Jej ojciec zajmował się rzeźnictwem. W pierwszych latach po wojnie specjalizował się w handlu koniną.
Pracował przy Sowińskiego, Jedności, by na końcu mieć niewielki sklepik przy ul. Pionierskiej, czyli Kupieckiej.
Grocholski kupował zwierzęta po okolicznych wsiach. Zwierzęta, głównie konie, bił w miejskiej rzeźni przy ul. Dąbrowskiego, mięso rozbierał na tyłach swojego domu. Część wędził na miejscu, a część u rzeźnika
Dudki po drugiej stronie ulicy. Gdy konie się skończyły, przestawił się na hodowlę świń, które trzymał na tyłach swojego domu przy ul. Jedności. Później prowadził gospodarstwo przy ul. Wilczej.
I tak przez kilkadziesiąt lat
Wilhelm Grocholski konnym zaprzęgiem krążył ulicami Zielonej Góry, zapisując się w pamięci zielonogórzan. Mojej również.
I na koniec mały dopisek dla młodszych Czytelników. Jeszcze 50-60 lat temu konne wozy były podstawowym środkiem transportu, z którego korzystali mieszkańcy chcący przywieźć do domu węgiel kupiony na składowisku przy ul. Węglowej. Wozy zaprzężone w jednego lub dwa konie wciąż krążyły po mieście.
Tomasz Czyżniewski
codziennie nowe opowieści i zdjęcia
Fb.com/czyzniewski.tomasz
[caption id="attachment_9069" align="alignnone" width="640"]

Zdjęcie ślubne Grocholskich wykonane w atelier Richarda Oye[/caption]
[caption id="attachment_9071" align="alignnone" width="640"]

Ze zbiorów Czesława Osękowskiego Przedwojenna ul. Jedności. W niskich domach po prawej stronie mieszkał Wilhelm Grocholski[/caption]
[caption id="attachment_9072" align="alignnone" width="640"]

Archiwum rodzinne Rodzina Grocholskich przed wojną. Stoją od lewej: dziadek Józef, babcia Wilhelmina, ciotka Frida. Na wozie Wilhelm Grocholski.[/caption]
[caption id="attachment_9070" align="alignnone" width="640"]

Zaprzęg konny na ul. Dąbrowskiego, powrót z pobliskiego składu węgla[/caption]
[caption id="attachment_9073" align="alignnone" width="640"]

Wilhelm Grocholski z żoną Adelą i sąsiadem wyjeżdżają z podwórka na tyłach ul. Jedności[/caption]