Pan dyrektor od wina i tortur - SPACEROWNIK ZIELONOGÓRSKI ODC. 352


Andrzej Toczewski (1947-2020). Portret zrobiony w latach 80.[/caption] Zamykał mnie w różnych urządzeniach pełnych kolców i na niby wypróbowywał na mnie inne narzędzia tortur. To wszystko zostało uwiecznione na zdjęciach. Muzeum Tortur było jednym z jego pomysłów na przyciągnięcie gości. Oparł je na kilku cennych, autentycznych eksponatach (kamienie hańby, czy przechowywany w muzeum ekstrakt z przesłuchań czarownic). Do tego dołożył współczesne repliki narzędzi tortur i powstała ekspozycja. Otworzył placówkę na różne wydarzenia i różne środowiska. Dzięki temu muzeum tętni teraz życiem i jest miejscem spotkań. Odbywa się tutaj wiele imprez mających niewiele wspólnego z kostycznie rozumianym muzealnictwem: promocje książek, pokazy, występy artystyczne, prelekcje… Zawsze coś się dzieje. Miał wspaniały, radiowy głos. Lubił przemawiać, opowiadać anegdoty oraz niestworzone historie i patrzeć jak się na to reaguje. Trzeba było uważać, by nie dać się nabrać. Kiedy pięć lat temu odchodził na emeryturę, współpracownicy podarowali mu karykaturę przedstawiającą go w tropikalnym hełmie. - Zawsze chciałem być właścicielem wielbłąda. I kupiłem go sobie – z poważną miną opowiadał wtedy Toczewski. Powieka ani mu drgnęła. – Kiedy byliśmy w Tunezji, pojechaliśmy na wielki targ wielbłądów pod Tunisem. Poszedłem do handlarza i dalej się z nim targować! W końcu kupiłem wielbłąda za 100 dolarów. Nazwałem go Luluś. Parszywa to była chabeta. Biorę go na sznurek i maszerujemy. Za nami idzie żona, krzycząc, że jestem idiotą. I tak obeszliśmy targ dookoła. Po godzinie wracam do handlarza i mówię, że mi się Luluś nie podoba. Nie chciał go z powrotem. W końcu go zabrał za… 20 dolarów. Byłem stratny, ale przez godzinę byłem właścicielem wielbłąda.

Karykatura z wielbłądem w tle[/caption] Przed laty pracował na WSP i w Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskiej. Pisał książki o II wojnie światowej. Zgromadził w domu duże archiwum. Tam pracował. Żeby jednak mieć oko na świat, tuż obok domu postawił sobie piętrową, wystającą ponad otoczenie altanę. - Tomasz, zobacz, jaki stąd piękny widok na okolicę - pokazywał, gdy kiedyś w jego „gnieździe” rozmawialiśmy o Zielonej Górze. Toczewski, rocznik 1947. Lubił opowiadać o swojej ul. Jedności Robotniczej. To na nią, po Powstaniu Warszawskim, trafiła jego matka. Mieszkali nieopodal „wódek”. - Pod numerem 75. Na podwórku była wytwórnia marmolady. Co jakiś czas przyjeżdżali do niej Cyganie i naprawiali kotły. To byli niesamowici fachowcy. Pod numerem 36 swój zakład wędliniarski miał Dudka, a naprzeciwko, w zburzonych teraz domach, mieszkał pan Grocholski - opowiadał Toczewski. - Znało go pół miasta. Był potężnej tuszy i jeździł po Zielonej Górze konnym zaprzęgiem, m.in. rozwożąc węgiel. Toczewscy mieli dwupokojowe mieszkanie. Kiedy w 1950 r. powołano województwo zielonogórskie, władze odebrały im jeden pokój i zamurowały do niego drzwi. Trzeba było zrobić miejsce dla pracowników wojewódzkiej administracji. Rodzina przeniosła się do Nowej Soli, później wróciła do Zielonej Góry. Pracował na uczelni, w Lubuskim Towarzystwie Naukowym i urzędzie wojewódzkim. W 1998 r. został dziesiątym szefem muzeum w historii tej placówki. - Każdy dyrektor odciska na muzeum swoje indywidualne piętno. Ja chciałem stworzyć tutaj muzeum tożsamości i temu były podporządkowane moje działania – podsumował swoje dyrektorowanie A. Toczewski i zaraz żartował: - A ponieważ nie było już miejsca na wystawy, zszedłem do podziemia. [caption id="attachment_16390" align="alignnone" width="1381"]

Podobizna A. Toczewskiego na obrazie z cyklu winiarskiego. Tutaj wcielił się w postać Augusta Gremplera, właściciela winnicy na Winnym Wzgórzu.[/caption] To on zaadaptował piwnice na Muzeum Tortur (2006 r.) i Muzeum Wina (2007 r.). To było niesamowite przedsięwzięcie. Pierwotnie piwnice były bardzo niskie. Trzeba było wkopać się w ziemię i usunąć ił. Okazało się, że stare ściany nośne dzielą piwnice na zbyt małe pomieszczenia. - Mówię: rozbierajcie to. A inżynierowie, że nie można, bo sufit się na tym opiera. To mówię: rozbierajcie sufit – śmiał się Toczewski. Ten sufit to zarazem podłoga największej sali na parterze – sali witrażowej. Robotnicy rozbili ją. W środku gmachu powstał wielki lej. – Gdy ludzie patrzyli na to i pytali, co robię, odpowiadałem, że buduję kaplicę – żartował Toczewski. Po mieście rozeszła się plotka, że szuka złota. Kiedy na koniec kadencji pytałem go, co dalej, odpowiedział: - Wykupiłem sobie miejsce na cmentarzu… Chorował. Ostatni raz rozmawialiśmy przez telefon w sierpniu zeszłego roku, gdy dopominał się o obiecany tekst do „Studiów Zielonogórskich”. Od początku był jego szefem. To wydawnictwo poświęcone Zielonej Górze i jego mieszkańcom. Niedawno ukazał się jego 25 tom. Porażki? – Nie udało mi się rozbudować muzeum. Mamy gotowy projekt. To zadanie dla mojego następcy – mówił pięć lat temu. Jego następca i wieloletni zastępca, Leszek Kania właśnie kończy rozbudowę muzeum. Otwarcie za kilka miesięcy. Andrzej Toczewski tego już nie doczekał, zmarł w zeszły piątek…
Tomasz Czyżniewski codziennie nowe opowieści i zdjęcia Fb.com/czyzniewski.tomasz