Kiedy przed laty pierwszy raz natrafiłem na tę fotografię, byłem święcie przekonany, że to jakieś powojenne ruiny. W centrum miasta? Niemożliwe! To rok 1954 r. Właśnie zburzono dwie kamieniczki. Powstanie tutaj restauracja Ratuszowa.
- Czyżniewski! Widzę, że znalazłeś sobie pomagiera i wcisnąłeś mycie patelni panu Kicakowi. Zwierzę z lasu przyszło, a ty go do zlewu gonisz – moja żona uwielbia różne skrzaty wypełzające z każdego kąta w naszym domu. Ani słowem się nie zająknęła, że sama zaangażowała panią Kickę do pieczenia ciasteczek. – To kiedy powstała Ratuszowa i co za domy burzysz?
Nie ja, tylko robotnicy budowlani. – Cóż to, trzęsienie ziemi? Nie. To tylko usuwa się stare rudery, które szpecą rynek w Zielonej Górze – pisała w listopadzie 1954 r. „Gazeta Zielonogórska”. - Na ich miejsce w przyszłym roku stanie piękna kamienica, mieszcząca na parterze nowoczesny lokal zbiorowego żywienia, zaś na piętrach wygodne mieszkania.
Czujecie to? „Lokal zbiorowego żywienia”. Czyli po prostu restauracja. Uwielbiam te wywijasy językowe. Brzmi to podobnie jak dzisiaj często używane „środki finansowe”, czyli pieniądze. Krótko mówiąc, w 1954 r. znaleziono środki finansowe na lokal zbiorowego żywienia w reprezentacyjnym punkcie miasta. Przy samym ratuszu. Chodzi o narożnik Starego Rynku z ul. Mariacką.
Stały tutaj dwie XIX-wieczne kamieniczki. Przed wojną mieściło się tutaj wydawnictwo Löbner & Co i redakcja „Niederschlieses Tageblatt”. Niewiele brakowało, a budynki zniknęłyby z powierzchni ziemi już w 1903 r. 18 sierpnia, około godz. 14.30 wybuchł obok wielki pożar.
- Pali się, pali! - słychać było za oknem a gryzący dym wdzierał się do redakcji. Na szczęście strażacy z pobliskiej ulicy Kasprowicza szybko przybyli na miejsce.
- Było bardzo niebezpiecznie - donosił nazajutrz dziennik, przepraszając czytelników za ewentualne spóźnienie.
Przed pożarem w 1903 r., pomiędzy ul. Żeromskiego a Mariacką stało pięć kamieniczek. Całkowitemu zniszczeniu uległy trzy budynki od strony Żeromskiego. Trzeba było je zburzyć. Trzy lata później na miejscu pogorzeliska powstała wielka kamienica, dziś mieści się w niej bank PKO. Historię tej przebudowy opisałem w 109. odcinku Spacerownika. Można ją przeczytać na stronie internetowej „Łącznika”, www.Lzg24.pl, w zakładce archiwum.
Dwie kamieniczki od strony Mariackiej przetrwały jeszcze pół wieku. Na początku lat 50. popadły w ruinę. W 1954 r. zapadła decyzja – burzymy. Co ciekawe, już wcześniej gruntownie przebudowano sąsiedni budynek. Nowa, powojenna kamienica była niższa od swojej poprzedniczki. Przez kilkadziesiąt widać było jej zarys na bocznej ścianie PKO.
[caption id="attachment_17037" align="alignnone" width="1600"]

Fot. Archiwum Bronisław Bugiel
To samo miejsce w 1957 r. Winobranie. Nowe kamienice z Ratuszową na parterze są jeszcze nieotynkowane.[/caption]
Budynki zburzono i… prace stanęły. Na szczęście nie na długo. W maju 1956 r. gotowe były fundamenty. „GZ” pisała o wrześniowym terminie zakończenia robót. Trzy miesiące później w budynku brakowało jedynie dachu. W lutym 1957 r., prace wykończeniowe prowadzone przez Zielonogórskie Zjednoczenie Budownictwa były na tyle zaawansowane, że usunięto płot okalający budowę. Okazało się, że łatwo i szybko można postawić mury, więcej czasu i zachodu potrzeba na wykończenie obiektu. Przedsiębiorstwo, mimo założeń, nie zdołało oddać Ratuszowej na 22 lipca, jedno z najważniejszych świąt w PRL-u. Lokal otwarto na początku sierpnia a pierwszym gościem, który „wychylił” symboliczną lampką wina był pan Włodyka (niestety gazeta nie podała imienia). Jeszcze przez rok kamienica stała nieotynkowana. W całości była gotowa latem 1958 r. Wtedy z placu zniknęły rusztowania.
[caption id="attachment_17039" align="alignnone" width="1600"]

Fot. Bronisław Bugiel
Listopad 1954 r. Trwa wyburzanie starych kamieniczek, w których mieściło się m.in. wydawnictwo Löbner & Co[/caption]
Ratuszowa stała się ulubionym miejscem Klema Felchnerowskiego, legendy zielonogórskiej bohemy artystycznej. - Od kiedy Klem przestał pracować na etacie, była miejscem gdzie przez lata codziennie przychodził – opowiadał Jan Muszyński, przyjaciel artysty. - Miał swój stolik po lewej stronie w rogu sali. Czasami, żeby nikt mu go nie zajął, kelnerzy mebel przysuwali do ściany i zabierali krzesła. Klem odsuwał go i siadał oparty o ścianę.
Rzeźba przedstawiająca malarza siedzącego przy stole znajduje się przed muzeum, ale to już inna historia…
Tomasz Czyżniewski
codziennie nowe opowieści i zdjęcia
Fb.com/czyzniewski.tomasz