Akademicy awansowali do I ligi
Ostatnia, dziesiąta kolejka drugoligowych zmagań miała swoją dramaturgię. Spora w tym zasługa samych zielonogórzan. Akademicy w pierwszej części sezonu spisywali się nadspodziewanie dobrze. Fakt, że większość meczów grali u siebie, ale na półmetku byli liderem tabeli z bardzo bezpieczną przewagą - aż ośmiu punktów - nad drugim zespołem. I choć przed samym sezonem w klubie mówiono, że nowa II liga, będąca po raz pierwszy pod auspicjami centrali - czyli Polskiego Związku Piłki Nożnej - ma być dla zielonogórzan premierowym sezonem na przetarcie, to już na półmetku stwierdzono, że akademicy spróbują powalczyć o awans. Bez presji, ale spróbują.
Tymczasem druga runda zmagań okazała się dla ekipy Macieja Góreckiego drogą przez mękę. W czterech meczach zespół zdobył tylko jeden punkt, remisując w Pyskowicach z Luxborem 2:2. Kolejne trzy spotkania AZS przegrał, w tym w przedostatniej kolejce derby z Mundialem w Żarach 4:7, tracąc tuż przed stacją końcową prowadzenie w tabeli właśnie na rzecz pyskowiczan.
Ci ostatni na finiszu rozgrywek wydawali się być w wymarzonej wręcz sytuacji. Mieli dwa punkty przewagi nad zielonogórzanami i wszystko w swoich rękach, bo w perspektywie było domowe spotkanie z MTS-em Knurów. AZS, owszem, też miał rywala w domu - Śląsk Wrocław, ale musiał oglądać się na to, co zrobią na Śląsku.
Drużyna ze stolicy Dolnego Śląska przyjechała mocno przetrzebiona, z jednym rezerwowym. AZS naskoczył na rywala od pierwszych minut. Po pierwszej połowie demolki zielonogórzanie prowadzili 7:0, ale kto wie, czy bardziej nie cieszyły ich dwie bramki, które w Pyskowicach zaaplikowali rywalom goście z Knurowa. Po zmianie stron w Zielonej Górze, akademicy nadal skutecznie bombardowali drużynę wrocławską, a w korespondencyjnym pojedynku narastała niemoc w Pyskowicach. Luxbor zdobył tylko jedną, kontaktową bramkę. AZS zakończył wynikiem 14:1 i popędził zerkać, co robią najgroźniejsi rywale. W szatni wszyscy patrzyli w telefon trenera, który włączył transmisję ze spotkania, ktoś inny w tym momencie podliczał jeszcze punkty w tabeli. Awans dawał już remis, ale pyskowiczanie przegrali z MTS-em Knurów 1:2. Po końcowej syrenie na Śląsku w szatni zielonogórzan zapanowała euforia. Nie było szampanów, bo nikt nie był na to przygotowany.
- Nie liczyliśmy, że tak się może do nas uśmiechnąć los. Niesamowity obrót sprawy. Sami sobie zrobiliśmy schody, na które ostatecznie weszliśmy - wyznał kapitan akademików Jakub Turowski. On pamięta dwa sezony, które AZS spędził w I lidze. Zarówno 2016/17, jak i 2017/18 akademicy kończyli tuż za podium. Do tego zanotowali świetny występ w Pucharze Polski, docierając w tym czasie do turnieju Final Four, w którym były same zespoły z ekstraklasy. Przed tym sezonem do drużyny powrócił autor tamtych sukcesów - trener Maciej Górecki. - Końcówka wyglądała trochę tak, jakby nikt nie chciał awansować - żartował szkoleniowiec. - Trzeba zbudować szerszą kadrę, poukładać się organizacyjnie, bo I liga to wyjazdy na pół Polski - podkreślił.
mk-łz