Awans bywa latami niespełnionym marzeniem
ZKŻ Kronopol i Intar Lazur Ostrów Wlkp. jeszcze długo przed wyjazdem na tor były stawiane w roli głównych faworytów do awansu. Obie ekipy miały w swoich składach silnych krajowych liderów i mocnych obcokrajowców. Zielonogórzanie rok wcześniej spadli i chcieli szybko wrócić, rywal też zamierzał w końcu skutecznie zapukać do elity. Pisaliśmy o tym przed tygodniem, że nie wystarczyło tylko rozstrzygać na korzyść bezpośrednich meczów, ale również nie można było gubić punktów z innymi rywalami.
Pierwsza bezpośrednia konfrontacja miała miejsce w Ostrowie Wlkp. 7 maja zielonogórzanie przegrali 43:47. Wśród gości pierwsze skrzypce grali Fredrik Lindgren i Grzegorz Walasek, zdobywcy odpowiednio 12 i 10 punktów. Gospodarze pojechali równiej. Role odwróciły się miesiąc później, gdy to ZKŻ wygrał w domu 47:43. Wśród ostrowian szalał Peter Karlsson. Szwed zdobył aż 16 punktów w sześciu startach, ale więcej atutów mieli zielonogórzanie.
Ostrowianie jednak nigdzie indziej w rundzie zasadniczej się nie pomylili, a ZKŻ jednym punktem przegrał w Gnieźnie i zremisował w Gorzowie ze Stalą. W efekcie zielonogórzanie tracili do najgroźniejszego rywala trzy punkty przed fazą finałową.
- Pamiętam, że kibice byli rozczarowani. Mało kto wierzył w to, że ostrowianie gdzieś się potkną. My musieliśmy wygrać wszystko, a oni musieli jeszcze gdzieś zgubić punkty - wspomina Maciej Noskowicz, komentator żużlowy w Canal+. W decydującej rozgrywce zielonogórzanie rozgromili ostrowian u siebie 61:29. - Pamiętam, że fatalnie spisał się Mikael Max. Brat Petera Karlssona miał być jednym z liderów a zdobył tylko dwa punkty.
Ostrowianie wpadli w takie tarapaty, że trzy tygodnie później przegrali w Gnieźnie. Mecz w Ostrowie był ostatnim aktem sezonu, a Falubaz wiózł tam pokaźne wiano z sierpniowej wygranej. Zielonogórzanie już nie musieli wygrać. I przegrali 40:49, ale dzięki temu świętowali awans. - Tam się jechało jak po swoje - wspomina M. Noskowicz. - Nikt nie wyobrażał sobie, że nie zdobędziemy 30 punktów. Serce raz zabiło mocniej, gdy w pierwszym biegu mocno upadł Grzegorz Zengota. Pomyślałem sobie, żeby to nie był zły znak. Na szczęście nie był.
Zielonogórzanie wrócili do elity, w której przejechali 15 lat, a ostrowianie swoje marzenie spełnili dopiero w ubiegłym roku.
mk-łz