Lista obecności [FELIETON]
![Lista obecności [FELIETON]](/media/k2/items/cache/c396b23e79a5481d1597618842328f03_XL.jpg)
Jednak czasem komuś takiemu jak ja opadają ręce, a nakłanianie ludzi do skierowania większego zainteresowania na futbol mija się z celem. Oto zielonogórskie kluby, planując terminarz spotkań, zupełnie nie liczą się z innymi, zarządzając początek większości swoich spotkań domowych tego samego dnia, o tej samej godzinie.
Tak jest praktycznie co tydzień. Pewnie, że każdy wolałby grać w sobotę o godzinie 17.00, ale jak się zdaje - można się jakoś dogadać. Do dyspozycji jest sobota i niedziela. Można tak to poukładać, że wszyscy będą zadowoleni, a kilkunastu, może kilkudziesięciu fanów piłki zobaczy podczas weekendu nie jeden a dwa, albo trzy mecze. Nie mam pojęcia, jaki należałoby przyjąć klucz. Czy pierwszeństwo wyboru dnia i godziny ma mieć najwyżej notowany miejski klub, czyli Lechia, a inni powinni się dostosować? Czy też wrzucić wszystkie zespoły do jednego worka i niech się dogadują, mając do dyspozycji dwa weekendowe dni, czasem - jeśli taka będzie konieczność - piątek? Oczywiście wszyscy szefowie zielonogórskich klubów powiedzą, że teraz, w rundzie jesiennej, nic się już nie da zrobić. Nie wierzę w to, ale OK. Jednak przed piłkarską wiosną można spotkać się - jak trzeba, to przy ,,schłodzonej” - i wreszcie się dogadać.
Wiem, że grupa podobnych do mnie zapaleńców jest mała i podczas meczów, choćby Lechii, można zrobić listę obecności i co dwa tygodnie ją sprawdzać. Jeśli kogoś nie będzie, to z pewnością przeniósł się na niebiańskie trybuny i tam robi to, co czynił przez całe życie, czyli nie opuszczał spotkań swego zespołu. Niemniej jednak, choćby dla tej małej grupy fanów można coś zrobić. Apeluję o to do zielonogórskich klubów piłkarskich.
Tymczasem zaczął się sezon koszykarski. Dwa tysiące widzów w hali CRS w trudnym terminie (niedziela, godz. 20.30) to niezły wynik, ale oczywiście szybko do pobicia. O tym jak się gra mecz w hali z widzami, a jak przy pustych trybunach - nie trzeba nikogo przekonywać. Podkreślali to - i słusznie - sami zawodnicy.
Mnie zaniepokoiło coś innego. W hali CRS wśród dwóch tysięcy widzów sześć osób (w tym niżej podpisany) miało na twarzach maseczki, mimo iż zarządzenie mówi wyraźnie, że w pomieszczeniach zamkniętych trzeba je nosić. Nikt się tym nie przejmował, choć od wielu tygodni fachowcy przekonują, że czeka nas czwarta fala. Nie chcę krakać, ale skoro tak, to za kilka tygodni znów mogą zamknąć hale i będziemy wówczas narzekać i wspominać, jak to było fajnie, kiedy można było przyjść na mecz...
Andrzej Flügel