Niepewność [FELIETON]
![Niepewność [FELIETON]](/media/k2/items/cache/51aff5e64d56470b43536809a4a276a0_XL.jpg)
Czkawką odbiła nam się porażka u siebie ze spadkowiczem Astorią Bydgoszcz, ale też przegrany (a wydawało się, że już wygrany) mecz w hali CRS z Kingiem. Jednego zwycięstwa zabrakło. Szkoda, bo udział w play-offach byłby wisienką na torcie, wartością dodaną. Nie ma się jednak czego wstydzić. Zespół, jak na swoje możliwości, zagrał fajny sezon. Przyjemnie, poza kilkoma wyjątkami, patrzyło się na grę.
Dlaczego, mimo pozytywnych opinii i zadowolenia z postawy, panuje wśród kibiców pewien niepokój? Otóż od pewnego czasu słychać, że szefostwo PLK chce przed następnym sezonem zaostrzyć wymogi licencyjne. Zespoły, które mają zaległości z opłatami stałymi, przede wszystkim wobec graczy, jeśli ich nie uregulują, nie otrzymają licencji. Choć oficjalnie tego nie wiemy, w zakończonym właśnie dla nas sezonie co pewien czas objawiał się były zawodnik albo trener, który zgłaszał takie zaległości i wspominał, że dłużej nie będzie czekać. Pytałem o to przed ostatnim meczem właściciela klubu. Ten stwierdził, że wszystko jest pod kontrolą i nie ma obaw, aby coś się nagle zawaliło.
Inna sprawa, że zielonogórskiemu klubowi, który pewnie też przyczynił się do niezbyt dobrych opinii w światku koszykarskim, cały czas dorabia się gębę. Celuje w tym pewien portal, który niemal w każdym wydaniu serwuje pod tytułami obliczonymi na zwiększoną „klikalność” sensacyjne informacje o kłopotach klubu, oparte przeważnie o „anonimowych informatorów”. Tak więc mimo fajnego sezonu kibice są rozdarci, jest niepewność, bo tak naprawdę nie wiedzą, jaki jest stan klubu, który tak gorąco popierają i któremu od lat kibicują. Czy klub wychodzi na prostą, spłaca zaległości i za kilka miesięcy znów spotkamy się w hali CRS, czy też mimo pozorów normalności i zapewnień, że jest OK, w rzeczywistości wszystko trzeszczy, wali się i zaraz padnie? Chciałbym to jako wieloletni kibic i dziennikarz od zawsze wspierający zielonogórską koszykówkę i przeżywający wraz z nią fajne i trudne chwile, po prostu i bez ściemniania wiedzieć.
Piłkarze zielonogórskiej Lechii wyspecjalizowali się tej wiosny w remisach i łapaniu czerwonych kartek. W ostatnim meczu z MKS-em w Kluczborku zaliczyli aż dwie. W tym układzie nawet nie ma co marudzić, że od dawna nie zwyciężyli, bo jeśli od 50. minuty grali w dziesiątkę, a w doliczonym czasie w dziewiątkę, to trzeba się cieszyć z tego punktu. Teraz przed Lechią mecz w Bytomiu z liderem Polonią i już się boję, czy prawem serii tam też ktoś z naszych nie powędruje wcześniej do szatni. Choć i w pełnym składzie może być bardzo ciężko cokolwiek ugrać, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak wyglądamy wiosną.
O innej czerwonej kartce było ostatnio głośno w futbolowym światku. Tej, którą zobaczyła Legia w finale Pucharu Polski już w szóstej minucie. Oczywiście cieszyłem się, że klub, któremu kibicuję od pół wieku poradził sobie w dziesiątkę i trochę utarł nosa Rakowowi i jego trenerowi, który z fajnego gościa zachwycającego podejściem do pracy, pomysłem i wynikami stał się ostatnio futbolową wyrocznią. Moją radość osłabiła jednak zadyma po meczu i bokserskie ciosy zadawane przez jednego z zawodników Legii, jakieś kopniaki wymierzane sobie nawzajem, złośliwości i awantury. A miało być tak pięknie!
Andrzej Flügel