Skrajności, skrajności... [FELIETON]
Wszyscy, włącznie ze mną, po trzech minutach szeroko rozdziawili gęby. I nawet nie chodzi o łatwość, z jaką rywal puknął nam dwa gole, to się może zdarzyć. Mnie najbardziej martwi to, że nasza reprezentacja nie potrafiła się podnieść przez kolejne 87 minut. Mecz z Albanią został „zaliczony” i najważniejsze, że są trzy punkty. Mam nadzieję, że trener Fernando Santos teraz to poukłada. A porażkę z Czechami będziemy wspominać przez pryzmat opowieści, jak to kibice jeszcze nie usiedli w fotelach i już było w plecy 0:2…
Oczywiście zaraz pojawiły się memy, internetowe wpisy podważające kompetencje szkoleniowca. Pięknie potrafimy wpaść ze skrajności w skrajność. Coś takiego mieliśmy ostatnio na przykładzie zielonogórskiej Lechii. W środę w Gorzowie rozwaliła w zaległym meczu Wartę 4:0, grając fajnie w drugiej połowie, przy moim wielkim zdziwieniu jak to się stało, że walcząca o utrzymanie Warta rozsypała się zupełnie już w 47. minucie, przegrywając zaledwie 0:1. Trzy dni później czerwona kartka dla naszego bramkarza już w 50. minucie przy stanie 0:0 i szybko stracona bramka sprawiła, że tym razem Lechia rozleciała się w ciągu kilku minut. Do tego między słupkami zadebiutował junior, który dopiero w grudniu skończy 18 lat. Współczuję mu, bo dzień wcześniej wpuścił w drugim zespole trzy bramki, potem cztery w pierwszym. Mam nadzieję, że go to nie załamie, bo poza wszelkimi umiejętnościami strząsanie z siebie niepowodzeń jest bardzo ważne - niczym refleks, gra na przedpolu, skoczność i co tam jeszcze. Sytuacja z meczu z Górnikiem II, kiedy na boisko musi wejść bramkarz junior, pokazuje że te internetowe zachęty do walki o drugą ligę trzeba włożyć między bajki i myśleć, by zostać w górnej połówce tabeli. Niestety...
Mizerię weekendu osłodzili mi koszykarze Enei Zastalu BC. Przyznam, że wobec wydarzeń na meczu Lechia - rezerwy Górnika podglądaliśmy z kolegą na smartfonie, co się dzieje w Sopocie w meczu naszych koszykarzy z Treflem. Kiedy na początku było 16:4 i 20:10 dla nas nie wierzyłem, że w okrojonym składzie damy radę utrzymać przewagę i wygrać. W domu włączyłem telewizor i kiedy gospodarze nas doszli, pomyślałem sobie, że i tak trzeba chwalić zielonogórzan, którzy w siódemkę tak długo opierali się silniejszej i bogatszej ekipie z Sopotu. Tymczasem nasi wygrali! Coś pięknego i niech mi ktoś powie, że sport nie jest wspaniały.
Turniej pożegnalny Piotra Protasiewicza oglądałem w telewizji, bo marznąć to ja mogę na futbolu. Fajnie, że tak wielkiego zawodnika pożegnało grono znakomitych jeźdźców. Można powiedzieć, że pana Piotra znam od dziecka, bo w zamierzchłych czasach prowadziłem piłkarski turniej młodzieżowy na osiedlu, które wspólnie zamieszkiwaliśmy. Miał smykałkę do piłki, kiwkę, strzał, szybkość. Wybrał jednak, zgodnie z tradycją rodzinną, żużel i bardzo dobrze. Jako dziennikarz „Gazety Lubuskiej” byłem świadkiem jego pierwszych punktów na W69, potem śledziłem karierę, kiedy jeździł daleko od domu, kibicując, bo to człowiek stąd. Dziś trzymam kciuki, żeby podobne sukcesy miał jako dyrektor sportowy. Powodzenia!
Andrzej Flügel