Wróciły wspomnienia [FELIETON]
Od razu przypomniała mi się pewna historia ze studiów. Przygotowywaliśmy się do egzaminu, który zaczynał się o ósmej rano. Zabraliśmy się do nauki zbyt późno,więc postanowiliśmy z kolegą uczyć się całą noc i iść na egzamin „z marszu”. Z dwugodzinnym przerywnikiem nad ranem na mecz podczas mundialu 1978 Argentyna - Polska. Do dziś pamiętam ten moment i strzał Kazimierza Deyny z jedenastki, który obronił bramkarz Argentyny Ubaldo Fillol.
Byłem i do dziś jestem wielkim fanem Deyny. Uważam go za najlepszego polskiego piłkarza w historii. Nie muszę więc przekonywać, w jakiej byłem rozpaczy. O dalszej nauce nie mogło być mowy. Końcówkę nocy, zamiast zgłębiać tajniki historii powszechnej w okresie międzywojennym, przegadaliśmy, analizując co byłoby, gdyby Deyna strzelił.
Analogie z tym zawalonym przez Lewandowskiego karnym nasuwają się same. Wtedy jednak graliśmy już w drugiej rundzie i walczyliśmy o półfinał. W momencie podyktowania jedenastki rywal wygrywał 1:0, ale mieliśmy przewagę i kilka znakomitych okazji. Bramka na 1:1 mogła zmienić wszystko. Nie zmieniła, Argentyńczycy w drugiej połowie strzelili drugą, a potem zostali mistrzami.
Świat przez te lata się zmienił, futbol też. Karnego wówczas sprokurował późniejszy król strzelców Mario Kempes, który zatrzymał rękoma piłkę lecącą do siatki. Dziś wyleciałby z boiska i Argentyńczycy od 38. minuty musieliby grać w dziesiątkę. Ówczesny regulamin tego nie przewidywał. Zarzucenie nauki z rozpaczy po zmarnowaniu karnego przez mojego ulubionego polskiego piłkarza i to w dodatku gracza Legii, której niezmiennie kibicuję od ponad pół wieku, nie spowodowało egzaminacyjnej obsuwy. Wykładowca, profesor, też był fanem futbolu, więc pół egzaminu wspólnie porozpaczaliśmy i analizowaliśmy, co mogłoby być, gdybyśmy trafili tę jedenastkę i przynajmniej zremisowali. Potem otrzymałem pytania, które obejmowały akurat to, co przerobiliśmy do rozpoczęcia meczu i chyba dostałem nawet czwórkę.
Właśnie, Legia. Po losowaniu ćwierćfinału Pucharu Polski, kiedy okazało się, że zielonogórska Lechia będzie grać z Legią, wiele osób pytało mnie, komu będę kibicował. Oczywiście Lechii! Nie mam wyjścia. Tak, jak już kiedyś pisałem, dwie ekipy piłkarskie powodują, że oglądając ich mecze rośnie mi ciśnienie, czasem do niebezpiecznej wysokości. To Lechia i Legia, do tego dochodzi jedna koszykarska, oczywiście Enea Zastal BC. Pozostałe mecze staram się oglądać bardziej chłodnym okiem, ale jako z natury emocjonalny człowiek i tak mam z tym wielkie kłopoty.
Jak mogę skomentować losowanie? Doczekaliśmy się. Tak piłkarze, jak i prezes oraz trener. Wszyscy powtarzali, że chcemy Legię, ja też na to czekałem. I mamy to!
Mam nadzieję, że to będzie wielkie święto futbolu. Liczę, że klub, ale też władze miasta zrobią wszystko, żeby to była impreza masowa i na stadionie zasiadło nie 999 osób, a kilka tysięcy. Taki mecz, w którym - w co bardzo wierzę - Lechia postawi się najpopularniejszemu i najbardziej znanemu w świecie polskiemu zespołowi, to kapitalna okazja, by pokazać, że w Zielonej Górze jest nie tylko żużel i basket...
Andrzej Flügel