Zostały wspomnienia [FELIETON]
![Zostały wspomnienia [FELIETON]](/media/k2/items/cache/e4b2c2c196675915ac09150ff329d6d5_XL.jpg)
Byłby to bardzo fajny wieczór, bo o godz. 21.00 dowiedziałem się, że do naszego kraju wróci normalność. Mniej więcej o tej samej porze zielonogórscy koszykarze kończyli zwycięską dogrywkę, a piłkarze po fatalnej pierwszej połowie wyrównali, atakowali i wydawało się, że zaraz strzelą nie tylko drugą, ale i trzecią bramkę.
Niestety, potem był już tylko chaos i wolna, pozbawiona pomysłu gra, brak szybkich ataków, celnych strzałów. Skończyło się zawstydzającym remisem i faktem, że zespół z drugiej setki rankingu FIFA ugrał na naszej reprezentacji aż cztery punkty. Złośliwi mówili wcześniej, że trener Santos przysypia przy ławce, z miną jakby funkcjonował na jakimś zesłaniu. Teraz trener Probierz szaleje przy linii bocznej, zionąc ogniem.
I co? No właśnie nic. Dalej prezentujemy dramat. Nie ma sensu przypominanie, że czołówka naszych gra w najlepszych klubach europejskich, Mołdawian gdzieś na obrzeżach wielkiej piłki, a jeden z nich załapał się tylko do beniaminka naszej ekstraklasy Puszczy Niepołomice. Jak się okazuje - nie przekłada się to na różnicę na boisku. Nie potrafię zrozumieć, jak można wykonać tyle niecelnych podań, ile wykonać takich samych prostych wrzutek bez problemów wyłapywanych przez bramkarza, czy też nie pokusić się o oddanie celnego strzału z dystansu. Słowem - był to dramat, który unaocznił nam, że wtopa w Kiszyniowie i smutek w Tiranie to nie przypadek. Po prostu jesteśmy słabi i tyle. Trzeba więc zweryfikować mocarstwowe ambicje i zdać sobie sprawę gdzie jesteśmy. Po meczu z Mołdawią, z którą nie potrafiliśmy wygrać, myślę że gdzieś w dolnych partiach europejskich średniaków, choć kto wie czy nie przeszacowałem.
Pozostaje nam dalej żyć wspomnieniami tymi bliższymi, czyli dość pechowo przegranym w karnych ćwierćfinale mistrzostw Europy za czasów trenera Adama Nawałki i żelaznym wspomnieniem - to znaczy zwycięskim remisie na Wembley, który niedawno obchodził pięćdziesięciolecie.
Niedawno, z uwagi na okrągłą rocznicę, przypomniały ten słynny mecz gazety i portale sportowe. Miałem wielką przyjemność, jako nastolatek, oglądać ten mecz w wesołej kompanii kolegów. Kiedy rozległ się ostatni gwizdek wyszło na to, że nie mamy czym uczcić awansu do finałów mistrzostw świata, bo nikt nie liczył, że będzie co oblewać. Była już 21.45, a jedyny czynny sklep z odpowiednim płynem, czyli delikatesy na deptaku, był otwarty do 22.00 (takie straszne czasy, o wyszynku na stacjach benzynowych nikt jeszcze nawet nie marzył). Wylosowanemu do tej misji koledze udało się złapać taksówkę, wbiegł o czasie do sklepu gdzie kłębił się wielki, uszczęśliwiony tłum chcących, podobnie jak my, uczcić to cudo. Nabył drogą kupna co trzeba, wrócił tą samą taksówką (taryfiarz też się załapał na zakup i powiedział, że zjeżdża do domu, bo też musi poświętować) i radowaliśmy się jeszcze bardzo, bardzo długo.
Czemu wspominam tak odległe czasy? Bo wówczas wyeliminowanie Anglii było czymś wspaniałym, po raz pierwszy po 1938 roku Polska zagrała w finale mistrzostw świata i to z jakim skutkiem! Od tego momentu, mimo kilku „dołków” uwierzyliśmy, że nie jesteśmy tacy słabi, że jednak coś potrafimy i wcale nie musimy pękać przed silniejszym, a słabszych zwyczajnie golić. Po dwumeczu z Mołdawią trzeba zmienić nastawienie. Niestety...
Andrzej Flügel