Wojna zostanie z nami na długo [FELIETON]
Wprawdzie jeszcze jesteśmy na fali entuzjazmu, jeszcze zarzucamy punkty zbiórek darami, jeszcze się organizujemy, ale coraz częściej pytamy: jak długo jeszcze i co dalej?
W ciągu ostatnich dni granicę przekroczyło 1,2 miliona uchodźców. A rzeka dopiero wzbiera. Jakiś procent z nich dotrze do Winnego Grodu. W chwili gdy to piszę, w mieście mamy oficjalnie „tylko” około 200 uchodźców, ale zaraz będzie ich kilka tysięcy. Nie wszyscy pojadą dalej do Niemiec, tak jak nie wszyscy dotąd to robili. Oni zostaną z nami na dłużej. Na miesiące a może i lata.
Nie łudźmy się - to zmieni nasze życie. Dla ukraińskich dzieci trzeba będzie znaleźć miejsca w zielonogórskich przedszkolach i szkołach. A nie są to placówki z gumy. W szkołach pojawi się młodzież, która nie mówi po polsku i będzie się trzymać na uboczu, razem. Jak zareagują na to nasze dzieciaki? Zawsze z empatią?
A my, dorośli, jak zareagujemy kiedy pojawi się ogromna konkurencja na rynku pracy? Wprawdzie w skali globalnej, wobec braku pracowników, to będzie zjawisko gospodarczo korzystne (może tak jak Niemcy w latach 60. napędzili swój boom gospodarczy imigrantami z Turcji, my napędzimy swój uchodźcami z Ukrainy), ale w skali mikro? Jak zareaguje Kowalski, gdy szef powie, że na jego miejsce czeka dwóch tańszych Ukraińców?
Jak zachowamy się w zderzeniu z masami narodu, który na wschodzie Polski ma powszechną opinię roszczeniowego?
Nim uchodźcy zaczną zarabiać na siebie, miną miesiące. A kto zapłaci za ten okres? Wprawdzie rząd, jak to rząd, na razie dużo obiecuje, ale gdy przychodzi do konkretów to więcej jest niewiadomych niż wiadomych. A to oznacza, że za te „niewiadome” zapłaci samorząd - czyli my, mieszkańcy Zielonej Góry.
Już płacimy - choćby za rozpoczętą organizację nowych oddziałów szkolnych dla dzieci, które muszą się uczyć naszego języka, za zatrudnienie dwujęzycznych nauczycieli itp.
Za wojnę płacimy też już w inny sposób. Oto jedna z dużych firm wykonujących inwestycję dla miasta sygnalizuje, że mogą być problemy, bo zatrudnieni w niej Ukraińcy pojechali na wojnę. Im należą się słowa szacunku, co nie zmienia faktu, że dla firmy i dla nas, to nie jest dobra informacja.
Wojnę każdy odczuwa we własnej kieszeni. Kiedy piszę te słowa litr ON jest po 7,40 zł, kiedy je przeczytacie - będzie pewnie po osiem z groszami. Tona pszenicy kosztuje już nie 800 zł, a 2 tys. Po ile będzie chleb?
Jako przewodniczący komisji budżetu miasta widzę, że prezydent jeszcze stara się ratować zaplanowane na ten rok inwestycje - do każdego przetargu dokładając pieniądze. Jeszcze Filip Czeszyk, radny Zielonej Razem przekonał prezydenta, że warto dołożyć do boiska na Kąpielowej, jeszcze dyskutujemy o remoncie deptaka, ale już gdzieś tam rozmawiamy o tym z czego można rezygnować, bo pojawiają się nowe wydatki - te, o których pisałem wcześniej.
Moim zdaniem, już powinniśmy zapomnieć o hucznych obchodach 800-lecia miasta, o przebudowie deptaka na Niepodległości i wielu innych rzeczach.
Wprawdzie wiceprezydent Krzysztof Kaliszuk napisał mi „Andrzeju, więcej optymizmu”, ale jak mawiał w takich razach mój znajomy, Krysiek Michajłow z Korczowej: „Panie Andrzeju, ku lepszemu nie idzie”.
I choć ta wojna jest niby daleko, to przecież odczuwamy ją też na zielonogórskich ulicach. I będziemy ja odczuwać długo. A mieliśmy być pierwszym pokoleniem, które swe lata przeżyje w pokoju, ciągle podnosząc poziom życia. Nie będziemy!
Andrzej Brachmański