Porażka jest macochą [FELIETON]
Trudno. Tak bywa. No więc siedziałem sobie nad wodą sącząc „to i owo”, gadając o niczym, słowem - pełny relaks. Jednak co chwilę zerkałem na wyniki. Najpierw Lechii, ciesząc się, gdy prowadziła z silniejszą Polonią Bytom 1:0 i w wirtualnej tabeli przesunęła się na ósme miejsce, przez wyrównanie, potem bramkę dla gości i spadek na fatalne 15. miejsce. Nie potrafię zrozumieć jak zespół typowany na środek tabeli, który w zimie się wzmocnił, tkwi w jej końcówce, od połowy października nie potrafi wygrać u siebie, a ostatnio nawet zremisować. Ciągle wierzę, że coś się zmieni, ale moja wiara jest coraz słabsza...
Potem grali koszykarze Zastalu ze Śląskiem i jednocześnie w ekstraklasie Legia w Mielcu ze Stalą. O Legii nawet już nie chcę mówić. To jest dramat. 17. porażka! Totalna słabość i walka o utrzymanie. Ale Zastal cały czas prowadził. Już zacierałem ręce na wtorkowy półfinał w Słupsku z Czarnymi. To prawda, że nie była to jakaś wielka przewaga. Jednak wierzyłem w ten zespół, że potrafi się zmobilizować, pokazać to, co obiecywał i wygrać. Nic z tego. Końcówka wbiła mnie w fotel w pokoju hotelowym (przenieśliśmy się znad wody, bo było już trochę zimno). Nie tak miało być!
Nie ukrywam, że z trzech zespołów, na których mi mocno zależy, czyli Lechii, Legii i Zastalu - wszystkie tego dnia wtopiły. Ten pierwszy ma jeszcze szansę wszystko odwrócić i znów pokazywać dobry futbol, drugi w tym sezonie niczym mnie nie zaskoczy, ale w przyszłym: drżyjcie rywale! A Zastal? Zajął najgorsze od dziesięciu lat, szóste miejsce, mając całkiem fajną drużynę. Oczywiście sieć zrobiła się gorąca od opinii. Jedni uważali, że winny jest trener, który mając takich zawodników nie potrafił zrobić z nich walecznej, silnej ekipy, mogącej sięgnąć po laury. Dowodem jego bezradności trenerskiej miało być ostatnie pięć minut piątego spotkania ze Śląskiem, kiedy gołym okiem było widać, że coś trzeba zmienić, zaryzykować, bo wszystko zmierza do katastrofy. Drudzy uważali, że zawodnicy w decydujących momentach nie pokazali tego co potrafią, nie unieśli odpowiedzialności, nie było nikogo kto potrafiłby jakimś niekonwencjonalnym zagraniem coś odmienić. Oczywiście pojawił się stały motyw braku pomocy miasta i obojętnie jakie są tego przyczyny, rzeczywiście, Zielona Góra jest chyba jedynym miastem mającym ekstraklasowy zespół, którego nie wspiera, a przecież nawet z tym nieszczęsnym szóstym miejscem Zastal jest u nas najlepszą drużyną.
Wielu mówiło też o nietrafionych i pechowych zakupach, bo przecież Tony Meier był cieniem samego siebie wtedy, kiedy grał tutaj pierwszy raz. Devyn Marble miał być zawodnikiem, którego jakość przeważy szalę w play-offach, był nim, ale tylko w pierwszym meczu. Pojawił się też gracz z ligi macedońskiej, który poziomem odstawał od reszty i nie trzeba być wielkim fachowcem, żeby to dostrzec bez ściągania go tutaj. A sprawa z Devoe Josephem, który nagle wyjechał w trakcie play-offu i klub tak naprawdę nigdy nie wyjaśnił dlaczego?
I tak to jest. Sukces ma wielu ojców, porażka jest macochą, co „widać, słychać i czuć”...
Andrzej Flügel