Sport to zdrowie? Czasem tak... [FELIETON]
Andrzeju! Sport to nie jest terytorium zaanektowane przez kogokolwiek i każdy, kto ma coś ciekawego do powiedzenia, może i powinien mówić. Oczywiście z sensem. Kiedyś jedna z moich redakcyjnych koleżanek, jeszcze w „Gazecie Lubuskiej”, wyraziła oburzenie, że w wielu dyscyplinach sportowych mężczyźni zarabiają więcej i nie ma równouprawnienia, a ona chciałaby doczekać momentu, kiedy kobieta wygra w finale czegokolwiek z mężczyzną. Zaproponowałem więc, żeby zgłosiła do kilku światowych federacji, na przykład zapasów, boksu lub podnoszenia ciężarów, by w ramach równouprawnienia wprowadzić formułę open. To oczywiście absurdalne, bo sama budowa fizyczna faworyzowałaby mężczyzn i pozbawiała szans kobiety. Ten przykład opinii szalonej feministki dowodzi, że często o sporcie wypowiadają się ludzie nie mający o nim pojęcia.
Ciebie do nich, Andrzeju, nie zaliczam. Piszesz, poruszony ostatnim wypadkiem na torze w Zielonej Górze, że czas skończyć ze sloganem „sport to zdrowie”. Tylko kto dziś ów slogan przykłada do sportu zawodowego? On jest fajny w odniesieniu do amatorów truchtających po parku czy zaliczających dziennie kilka kilometrów rowerem, choć w obu przypadkach można się nieszczęśliwie wywrócić i skończyć z nogą w gipsie.
Sport na zawodowym poziomie zawsze niesie ryzyko kontuzji. W czasie 30 lat obsługiwania imprez wielkich i małych, byłem wielokrotnie świadkiem fatalnych zdarzeń, które kończyły obiecujące kariery zawodników. Zapewniam, że do dziś mam w uszach trzask łamanej nogi, mimo wielu wspaniałych chwil, jakie przeżyłem na stadionach piłkarskich. Zgadzam się, że ludzie sami szukają ekstremalnych doznań, dla sławy i pieniędzy ryzykują własnym życiem. To jednak nieodłączny element zmian cywilizacyjnych. Świat idzie do przodu, wraz z postępem, coraz szybszymi samochodami i motocyklami pojawia się chęć ryzykownej rywalizacji, bywa że głupiej. Tego nie da się zatrzymać. Każdy fan sportu ma jednak swoją barierę. Ja nie oglądam walk w klatkach. Śmieszą mnie też niektóre nowe dyscypliny, np. skakanie w przepaść, jak piszesz, w „stroju nietoperza”. Nie jestem zainteresowany.
Wspominając żużlowy mecz Falubaz - Polonia, piszesz też o brutalizacji trybun, ustawkach i przymykaniu oka na te zjawiska przez dziennikarzy sportowych. Ustawiłeś ich niemal w pierwszym szeregu osób, które powinny dostrzec, wyakcentować i napiętnować zło. Posiłkując się zdarzeniami z meczu Falubaz - Polonia zapytam więc: gdzie była ochrona? Co na to policja? Skoro był monitoring, środowisko zadymiarzy jest znane, minęły już dwa tygodnie, o sprawie jest cicho. Wreszcie co na to klub? Piszesz o układaniu się władz Lecha Poznań i Wisły Kraków z kibolami. Może jako radny zainteresujesz się tym problemem na naszym podwórku? Wspominasz, że gdybyś miał władzę, zamknąłbyś W69 do końca sezonu. Naprawdę? Z powodu grupy rozrabiaczy? Nie patrząc, jak decyzja skrzywdziłaby normalnych ludzi, dla których ten stadion i te mecze są najważniejsze?
A skoro tak cię przerażają sporty „wypadkowe”, może wybierzesz się na stadion piłkarski, gdzie nie widziałem ciebie od lat albo na koszykówkę, choć to może teraz politycznie niepoprawne...
Andrzej Flügel